Dowody KL Warschau
Mineło 60 lat od likwidacji niemieckiego obozu KL Warschau, w
którym zginęło 200 tysięcy Polaków. Więźniów mordowano w komorze
gazowej w tunelu przy dzisiejszym dworcu Warszawa Zachodnia lub
rozstrzeliwano. Ofiary niemieckiego ludobójstwa do dziś nie zostały
upamiętnione, a budowa projektowanego pomnika znalazła się w impasie, z
powodu... badania sprawy KL Warschau przez IPN, który poszukuje dowodów
na istnienie komór gazowych w tunelu w ciągu ulicy Bema. A przecież
jeszcze kilka lat temu materialne dowody znajdowały się na miejscu,
nikt się nimi nie interesował, więcej - pozwolono je bezpowrotnie
zniszczyć.
Na szczęście ze zdemontowanych urządzeń służących
do gazowania warszawiaków udało się uratować dwa - z czterech -
wentylatory. Mamy nadzieję, że ten wyjątkowej wagi dowód przekona
wszystkich wątpiących, że w Warszawie funkcjonowały komory gazowe...
Gdy po zakończeniu II wojny światowej powołano
Główną Komisję Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, powstały też jej
komisje okręgowe w kilku miastach Polski (1945 r.). Okręgowa Komisja w
Warszawie natychmiast przystąpiła do śledztwa w sprawie niemieckiego
obozu zagłady Konzentrationslager Warschau (KLW), jaki istniał w
okupowanej przez Niemców Warszawie w latach 1942-1944.
Rozpoczęto ekshumacje poległych mieszkańców
miasta. Odnaleziono wówczas 22 tys. kg prochów ludzkich. Była to jednak
tylko cząstka relikwii męczenników Warszawy. Wiemy bowiem, że ogromne
ilości szczątków spopielonych ofiar niemieckiego ludobójstwa oprawcy
rozsiewali na wielkich przestrzeniach miasta, spławiali przez
studzienki kanalizacyjne, wiele prochów zostało także zniszczonych w
wysadzanych przez Niemców w powietrze kamienicach, gdzie dokonywano
egzekucji i gdzie palono następnie ofiary. Pracownicy przeprowadzający
ekshumacje stwierdzili, że straty ludzkie na terenie Warszawy były
ogromne, porównywalne ze stratami Treblinki.
I wtedy ekshumacje zostały wstrzymane. Została
rozwiązana Warszawska Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Niemieckich w
Polsce. Materiały śledztwa zaginęły w nieznanych okolicznościach. Dziś
należałoby postawić pytania: Kto wówczas podjął decyzję o wstrzymaniu
ekshumacji i likwidacji Okręgowej Komisji Warszawskiej? Gdzie są
materiały śledztwa prowadzonego przez tę Komisję w 1945 roku? Kto
odbierał korzyści z powodu zacierania zbrodni niemieckich w Warszawie?
Zapytajmy jeszcze, w czyim działał imieniu? A trzeba dodać, że działał
precyzyjnie i szybko.
Po przerwaniu śledztwa w 1945 roku trzeba było czekać niemal 30 lat na ponowne jego rozpoczęcie...
Śledztwo Marii Trzcińskiej
Rozpoczęcie śledztwa w 1973 roku zawdzięczamy
odwadze i profesjonalizmowi sędzi Marii Trzcińskiej, oddelegowanej z
sądu powszechnego w Warszawie do Głównej Komisji Badania Zbrodni
Niemieckich przeciwko Narodowi Polskiemu.
Sędzia Maria Trzcińska nie podchodziła do
powierzonego jej śledztwa bezkrytycznie. Jak sama wspomina, gdy zjawił
się przed nią świadek, który zakomunikował, że w Warszawie był
niemiecki obóz koncentracyjny - nie uwierzyła i odesłała go z kwitkiem.
Lecz świadek nie obraził się i nie dał za wygraną; zjawił się wkrótce
ponownie, ale już z dowodami w ręku.
Tak zaczęto śledztwo. Sędzia Maria Trzcińska
przesłuchała ponad trzystu świadków, zaś dokumentacja śledztwa,
opatrzona sygnaturą DS 2/74 objęła ponad 40 tomów akt.
Uważamy, że zarówno znakomicie przeprowadzone
śledztwo, jak i przedstawienie jego wyników w świetnie napisanej
relacji (Maria Trzcińska "Obóz zagłady w centrum Warszawy KL Warschau",
Polwen, Radom 2002) znalazły już swoje trwałe miejsce w polskim
piśmiennictwie historycznym.
Gdzie są urządzenia
zagłady KL Warschau?
Dziennikarze warszawscy, przeszukujący wiosną
1945 roku ruiny getta, opisali szereg zachowanych tam obiektów, m.in.
nowoczesne krematorium elektryczne, przygotowane do spalania ogromnej
ilości zwłok, a także inne obiekty, których wygląd i budowa wskazywały
na to, że służyły zagładzie ludzi. Po przeczytaniu tych relacji
nasuwają się pytania: Gdzie są te obiekty? Dlaczego te budowle - dowody
niemieckiego ludobójstwa - nie dochowały się do naszego czasu?
Kto podjął decyzję o likwidacji krematorium i
innych obiektów służących zagładzie? Świadczyły one przecież nie tylko
o dokonanym już ludobójstwie, ale i o niemieckich planach na
przyszłość, które byłyby realizowane po wygranej wojnie.
Te pytania dedykujemy historykom kwestionującym
istnienie lagru zagłady KL Warschau; niech podejmą trud wyjaśnienia tej
zagadki.
Spór o istnienie komory gazowej
Wśród historyków warszawskich od wielu lat trwa
spór o KL Warschau. Początkowo w ogóle negowano samo istnienie lagru
zagłady w okupowanej przez Niemców Warszawie.
Dziś, z perspektywy ponad półwiecza, trudno
zrozumieć taką postawę skoro już wywiad AK ustalił, że w "ruinach
getta" istnieje lagier zagłady. Pisała o tym prasa podziemna, nie tają
tego dokumenty niemieckie, występuje on na alianckiej liście
niemieckich głównych obozów koncentracyjnych, wymieniany jest w aktach
IV Procesu Norymberskiego. Obozów takich było 23, zaś jednym z nich był
KL Warschau.
Gdy prowadzone śledztwo czyniło - mimo przeszkód
- postępy, przestano już zaprzeczać istnieniu KL Warschau. Spór
przeniósł się teraz do tunelu pod dworcem Warszawa Zachodnia.
Neguje się do dziś, że była tam komora gazowa KL
Warschau (nie jedyna zresztą w tym lagrze zagłady! Inne były
prawdopodobnie w podlagrze "Gęsia") i że mordowano tam Polaków przy
pomocy gazów trujących.
Można zrozumieć postawę historyków, którzy
uważali się za specjalistów od okupacyjnych dziejów Warszawy, a nie
odkryli ani istnienia lagru zagłady w okupacyjnej Warszawie, ani komory
gazowej pod dworcem Warszawa Zachodnia. Jest to w istocie przykre, bo w
jakimś stopniu podważa ich wiarygodność jako historyków.
Ale cóż, pokora i zdolność do samokrytycyzmu nie
powinny być zaletami tylko eremitów. I historykom te cnoty są
potrzebne, bo błąd jest rzeczą ludzką. Błąd nie jest zbrodnią, lecz
zbrodnią jest upieranie się przy błędach, zwłaszcza wobec jaskrawych
dowodów, które widać gołym okiem.
I tej pokory zabrakło wówczas, gdy była szansa
odnalezienia i zbadania ostatniego istniejącego do tej pory
materialnego obiektu KL Warschau, jakim była komora nawiewowa -
generator gazów trujących (GGT), znajdująca się do marca 1996 roku w
tunelu pod dworcem Warszawa Zachodnia.
Walka o ocalenie generatora gazów trujących
Obiekt ten znaliśmy od wielu lat i o jego
istnieniu meldowaliśmy przewodniczącemu Rady Pamięci, Walki i
Męczeństwa dr. Stanisławowi Broniewskiemu "Orszy"; zaprosiliśmy go
także na wizję lokalną, aby sam mógł zobaczyć ogrom tego urządzenia i
wyobrazić sobie jego działanie. Bywaliśmy w tunelu dość często,
zapalając znicze poświęcone pamięci poległych męczenników KL Warschau.
Już w 1995 roku informowaliśmy "Orszę", że
planowana jest rozbudowa tuneli pod torami dworca Warszawa Zachodnia i
że zachodzi obawa zniszczenia komory nawiewowej KL Warschau. Słusznie -
jak się potem okazało - przewidywaliśmy, że rozbudowa zagrozi
istniejącemu do tej chwili generatorowi gazów trujących.
Nasze przewidywania się sprawdziły. W czasie prac
nad budową kolejnych nitek tunelu - w lutym 1996 roku - rozpoczęto
burzenie potężnej, żelbetowej komory GGT.
Podjęliśmy wówczas działania interwencyjne, aby
zatrzymać proces wyburzania. Złożyliśmy listy w Radzie Ochrony Pamięci,
Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, w
Zarządzie Dróg Miejskich, w Ministerstwie Sprawiedliwości, w Urzędzie
m.st. Warszawy, alarmowaliśmy prasę i telewizję, prokuraturę,
przekonywaliśmy miejskich radnych. Przedstawialiśmy wiele argumentów,
staraliśmy się przekonać opinię publiczną, że jeśliby takie znalezisko
odkryto np. w Paryżu, to uznano by to tam na pewno za największą
sensację od czasu II wojny światowej.
I być może nasze dramatyczne starania odniosłyby
jakiś skutek, już zaczynano nam wierzyć, gazety zaczęły pisać o tunelu,
lecz kilku znanych historyków polskich wypowiedziało się zdecydowanie
przeciwko nam, bagatelizując sprawę.
Na pytania dziennikarzy odpowiadaliśmy, że jeśli
to naprawę nie jest ten obiekt, o jakim mówimy - to skąd taki pośpiech
w jego wyburzaniu. Nawet jeśli stał on na drodze ważnych inwestycji, to
właśnie dlatego powinien być dokładnie zbadany, powinna zostać
sporządzona jego pełna techniczna i naukowa inwentaryzacja. Zwłaszcza
że obiekt ten stał na osi przebijanego tam tunelu dla pieszych, który
nie był tak ważny jak tunele drogowe. Proponowaliśmy zresztą m.in.
dokonanie obejścia komory nawiewowej, obudowanie jej tunelem dla
pieszych wokół tak, aby mogła zostać nienaruszona, co przy
całokształcie tej ogromnej budowy na pewno nie byłoby jakimś znaczącym
wydatkiem.
Lecz żadne argumenty nie zdołały uchronić od zagłady burzonego na naszych oczach obiektu.
Nie wymieniając więc nazwisk - nomina sunt odiosa
- pytamy owych historyków, tak mocno zaangażowanych w spór o tajemnice
tunelu pod dworcem Warszawa Zachodnia: gdzie wówczas byli, dlaczego
wtedy szydzili i wyśmiewali się, że my nie jesteśmy historykami, że
bierze się za to jakieś "towarzystwo amatorów", dlaczego pozwolili, aby
użyto wobec nas potężnej presji prasowej, dlaczego dezinformowali
opinię publiczną?
Dlaczego nie skorzystali z tej jedynej,
niepowtarzalnej możliwości zbadania burzonego obiektu? Dlaczego nie
zawrzała w nich pasja historyczna, pasja odkrywania i ukazywania
prawdy? Gdyby wówczas podjęli trud osobistego, obiektywnego zbadania
burzonej wentylatorni, byłaby szansa zachowania jej do dziś. Z tej
możliwości jednak nie skorzystali.
Ujadali z daleka jak sfora gończych psów, tworząc
atmosferę nagonki. I to oni są winni temu, że obiekt został zburzony,
że teraz w nieskończoność będziemy toczyli spór - czy istniała komora
gazowa pod dworcem Warszawa Zachodnia, czy jej tam nie było?
To kolejna z tajemnic, które otaczają Konzentrationslager Warschau...
Dowody "pośrednie"
Dla nas jednak furia, pośpiech, szybkość
likwidacji generatora były i są nadal pośrednim dowodem, że był on
urządzeniem autentycznym, wchodzącym w skład komory gazowej w tunelu
pod dworcem Warszawa Zachodnia.
Prosiliśmy kierownictwo budowy o wykonanie pełnej
dokumentacji geodezyjnej i technicznej burzonego obiektu. Obiecano nam
to, zdobyliśmy nawet środki, aby opłacić specjalistów, bo pieniędzy na
to nie przewidziano w kosztorysie budowy tuneli. Niestety - mimo
ustawicznego monitowania kierownictwa budowy - wyniki tych prac nie
zostały nam przekazane do dziś!!!
Ciekawe jest jeszcze jedno zjawisko. Gdy
wymontowano kolejne urządzenia - metalowe misy gazotwórcze, drzwiczki
gazoszczelne, wentylatory o średnicy śmigła 120 cm - zastrzegliśmy
sobie, że muszą one pozostać do naszej dyspozycji. Takie zapewnienie
otrzymaliśmy od kierownika budowy. Wystarczyła jednak nasza
kilkugodzinna nieobecność na budowie, aby obiekty już wymontowane
zniknęły. Jak nas poinformowano, zostały wywiezione do składnicy złomu.
Pobiegliśmy więc do składnicy złomu, gdzie na
wielkim placu leżały wysokie sterty części metalowych, zaczęliśmy
przeglądać te wysokie hałdy, szukając wentylatorów z komory nawiewowej.
Lecz niemal natychmiast zjawił się właściciel i zażądał, abyśmy
natychmiast opuścili plac składowy, grożąc, że poszczuje nas psami,
mimo iż deklarowaliśmy chęć zakupu wybranych elementów. Był tak
agresywny i wrogi, że mimo woli nasuwało się przypuszczenie, że i on
także jest w jakiejś zmowie. W takiej chwili człowiek rozumie, jak
naiwna jest wiara w istnienie "spiskowej teorii dziejów". Oczywiście,
nie ma żadnej takiej teorii, jest natomiast codzienna spiskowa
praktyka, zbójeckie porozumienie złych, którzy drwią sobie z ludzi
uczciwych. Dlatego Psalmista słusznie powiedział: "Szczęśliwy, który
nie był między złymi w radzie..."
Czy warszawiacy czuli zapach palonych w KL Warschau ludzi?
Przedstawiane przez nas tezy były wielokrotnie atakowane w czasie licznych spotkań, w artykułach prasowych.
9 listopada 2001 roku, w czasie spotkania w
Urzędzie Miasta Warszawy, gdzie byli radni, przedstawiciele komisji
problemowych rady miasta - utytułowani przedstawiciele ważnych
instytucji, użyli argumentu, że gdyby codziennie spalano w Warszawie
400 ciał ludzkich, to musiałby rozchodzić się fetor, który odczuwaliby
mieszkańcy miasta.
Ten nieoczekiwany, choć przecież nie do końca
naukowy, argument spowodował natychmiastową reakcję. Wszyscy zamilkli,
a my nie wiedzieliśmy, jak na niego odpowiedzieć. Obecni na zebraniu
radni miejscy patrzyli na nas wyczekująco: no właśnie, to jak to
jest?...
Wiele miesięcy później spotkaliśmy się w innym
gronie, które chciało się zapoznać z naszą wiedzą na temat KL Warschau.
Było to zresztą grono znakomite, jedyne w swoim rodzaju - przewodnicy
warszawscy. Było tam wiele zapalczywej młodzieży, która stawiała ostre
i podchwytliwe pytania, było też sporo osób starszych. I tam też padło
pytanie o proces spalania zwłok. Młody pan ostro stwierdził, że
warszawiacy musieliby jednak odczuwać ten zapach, skoro czuli go
więźniowie Auschwitz.
Zapadła chwila ciszy... Po chwili wstał jeden ze
starszych słuchaczy i opowiedział, że jako młody człowiek mieszkał w
czasie okupacji w Warszawie. Sam czuł jakiś dziwny zapach, pamięta też,
że ludzie mówili, że tak czuć palące się getto...
Poszukiwaczom straszliwej woni palących się
tysięcy ciał ludzkich dajmy do rozwiązania jeszcze jedną zagadkę: skąd
się wzięła ogromna masa prochów ludzkich w podziemiach katowni gestapo
w alei Szucha? Po wojnie odnaleziono tam trzy i pół tony szczątków -
relikwii męczenników, zamordowanych w tym strasznym miejscu.
To przecież 1/7 tego, co odnaleziono w całej Warszawie, głównie - na Woli (22 tony)!
A więc na Szucha musiało być krematorium, gdzie
spalono wiele tysięcy Polaków! Czy ktokolwiek podjął próbę zbadania
tego gmachu i odnalezienia ukrytego w nim kiedyś krematorium? Może są
jeszcze jakieś ślady tych urządzeń?
Oto najbardziej zakonspirowany niemiecki lager
zagłady. Niemieckie centrum logistyczne, którego celem było
unicestwienie polskich elit przywódczych. Gdyby działał kilka lat
dłużej, Polski by już zapewne nie było na mapie Europy.
Ostatni świadkowie
Niedawno zgłosił się do nas świadek. Pan
ukrywający się pod inicjałami A.S. zeznał, co następuje: wraz z rodziną
mieszkał w czasie okupacji przy placu Trzech Krzyży w Warszawie. Był
wtedy młodym chłopcem i codziennie chodził do szkoły Alejami
Ujazdowskimi; szkoła mieściła się przy ul. Bagatela.
Mijał przy placu Na Rozdrożu wylot alei Szucha,
gdzie była katownia niemiecka. Wjazd na Szucha był zagrodzony, stała
tam wacha niemiecka i był szlaban.
Mijając wylot alei Szucha, był wielokrotnie
świadkiem, jak w głębi ulicy jakieś komando robocze wysypywało łopatami
z taczek gruby chlor i wsypywało do rynsztoka alei Szucha, od strony
budynku katowni. I znów pojawi się tu motyw zapachu - po raz pierwszy w
życiu czuł taki ostry, przenikliwy zapach, dowiedział się potem, że to
jest właśnie zapach chloru.
Tyle relacja. My natomiast wiemy, że codziennym
zwyczajem morderców z KL Warschau było spławianie prochów do
kanalizacji miejskiej. Aby nie było straszliwego zapachu, niwelowano go
chlorem.
Historia generatora gazów trujących KL Warschau
Generator gazów trujących wraz z komorą gazową
pod dworcem Warszawa Zachodnia zostały przez Niemców zbudowane w roku
1942, po rozpoczęciu realizacji hitlerowskiej koncepcji gazowania
ludzi; komory KL Warschau wyprzedziły budowę przemysłowych kombinatów
śmierci Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu.
Pod względem technicznym komora gazowa pod
dworcem Warszawa Zachodnia jest rozwiązaniem unikalnym, nieznanym w
innych lagrach niemieckich. Wszystkie inne znane nam niemieckie komory
gazowe, budowane i uruchamiane w niemieckich obozach koncentracyjnych,
były do siebie podobne.
Przede wszystkim uderzają rozmiary tamtych
komór. Były to wszędzie pomieszczenia niskie, bez okien, zaopatrzone w
hermetyczne i gazoszczelne drzwi z wizjerem. Do złudzenia przypominały
łaźnie, co szczególnie było charakterystyczne w komorach gazowych II i
III krematorium Konzentrationslager Auschwitz-Birkenau.
Po zapełnieniu tych pomieszczeń ludźm, esesmani -
zaopatrzeni w maski przeciwgazowe - wsypywali zawartość puszek z gazem
o nazwie cyklon B przez otwory w suficie komory gazowej przypominające
wywietrzniki. W komorze gazowej, gdzie wtłaczano niekiedy nawet 2 tys.
osób, gromadziła się natychmiast wielka ilość pary wodnej, co było
warunkiem uwolnienia się trującego gazu. Ludzie umierali tam w
strasznych mękach, w ciągu kilkunastu minut.
Jak już powiedziano, komory gazowe w KL
Auschwitz były bardzo niskie. Dzięki temu dla zabicia 2 tys. osób
trzeba było użyć jedynie 6 kg gazu. Jest oczywiste, że wysokie
pomieszczenia wymagałyby użycia większej ilości gazu, aby mógł on mieć
odpowiednie stężenie, które powoduje śmierć. Gdyby oceniać tak
zaprojektowaną konstrukcję komory pod względem ilości zużytego gazu, to
trzeba przyznać, że była ona bardzo nieekonomiczna.
Dziwi również nas, że komora gazowa pod dworcem
Warszawa Zachodnia całkowicie odbiega od pozostałych znanych nam komór.
Pierwszym widocznym wyróżnikiem jest fakt, że była to komora ogromna.
Jej wymiary są widoczne do dziś; tunel ten był przedzielony wzdłuż
wewnętrzną ścianą. Jest to obecny tunel drogowy, położony skrajnie od
strony peronów stacji PKP, przylegający do zbudowanego w 1996 roku
przejścia dla pieszych.
Tak wielkie rozmiary komory wynikały z faktu, że
Niemcy adaptowali istniejący już przed wojną tunel. Świadek naoczny
Adela K. widziała, jak Niemcy "wwozili do tunelu jednorazowo cztery
wozy. (...) Jak oni gazowali w tunelu, to rozchodził się zapach gazu,
to czuć go było aż na ulicy Szujskiego, gdzie mieszkałam. Wozy
wjeżdżające i wyjeżdżające z tunelu widziałam na własne oczy" (M.
Trzcińska, op. cit, s. 41).
Wystarczy zapoznać się z niemieckimi planami
rozbudowy lagrów zagłady po zwycięskiej wojnie, aby zrozumieć, dlaczego
Niemcy pozostawili tak ogromny i wysoki tunel jako komorę gazową.
Wjeżdżały do niego samochody z więźniami, a w przyszłości, po ułożeniu
toru, mogłyby wjeżdżać składy kolejowe, co bardzo ułatwiłoby gazowanie
ofiar i stworzyłoby możliwość mordowania jeszcze większej ilości ludzi.
Budowa generatora gazów trujących
Komora gazowa pod dworcem Warszawa Zachodnia była
zasilana w gaz przez zespół urządzeń, które nazywamy generatorem gazów
trujących (GGT).
Budowla ta stanowiła wielką skrzynię żelbetową
zbudowaną na planie prostokąta. Ukryta była w miejscu, gdzie obecnie
jest przejście (tunel) dla pieszych. Była o około 2 metry szersza od
tego przejścia i jej wschodnia ściana prawdopodobnie istnieje w
nasypie, zasypana po zakończeniu budowy tunelu dla pieszych. Budowla
miała dwie kondygnacje. Pierwsza była ukryta w tunelu, a druga -
naziemna, stała na śródtorzu (tzw. banie gazotwórcze). W kondygnacji
podziemnej stały cztery ogromne wentylatory, po dwa - jeden nad drugim,
o średnicy śmigła 120 cm. Nad nimi, na płycie tunelu, stały dwie banie
gazotwórcze.
Spójrzmy teraz na rysunek obok. Jest to rzut z
boku, tak jak widziałby to ktoś idący tunelem dla pieszych. 1 - to
bania gazotwórcza, 2 - wentylatornia, gdzie stały cztery wentylatory, 3
- sztolnia do czerpania powietrza i do wyrzucania do atmosfery
powietrza zatrutego w czasie wypompowywania gazu z komory gazowej, 4 -
wentylatory, 5 - rury, którymi gaz dostawał się z bań gazotwórczych do
wentylatorami, 6 - gazoszczelne drzwiczki do bań gazotwórczych,
widoczne także dobrze na zdjęciu, 7 - ogromna misa gazotwórcza, w
której powstawał gaz trujący, 8 - komora gazowa, którą łączyły z GGT 2
otwory w ścianie tunelu.
Banie gazotwórcze
Dwie banie usytuowane były na śródtorzu. Były to
budowle ceglane, na planie koła, pokryte płaskim stropem. Widoczne na
zdjęciu drzwiczki mają duży otwór, w którym była gruba szyba. Drzwiczki
metalowe mają na brzegach grube gumowe listwy uszczelniające. Te
uszczelniające gumy nie byłyby tam w ogóle potrzebne, gdyby w baniach
nie znajdował się trujący gaz!
Na dnie każdej bani wmontowane były wielkie
metalowe misy (rodzaj okrągłej wanny) gazotwórcze. Po otwarciu
drzwiczek gazoszczelnych do bań wrzucano granulat z gazem. Zamknięcie
drzwiczek sprawiało, że banie stawały się szczelne.
Po wrzuceniu okrzemków z gazem trującym do mis
nalewano wody. Wtedy następowała emisja gazu, wytwarzał on w bani coraz
większe ciśnienie. Wówczas obsługa GGT włączała wentylatory gaz był
podsysany przez wentylatory od dołu, wchodził do komory wentylatorów
rurkami w ścianach. Rozpoczynając pracę, wentylatory podsysały gaz
powstający w baniach, wciągały też powietrze z atmosfery, ze sztolni;
do komory gazowej wrzucana była mieszanina gazu trującego z powietrzem.
Prawdopodobnie komora gazowa zapełniała się
trującym gazem w ciągu kilku lub kilkunastu minut. Po zagazowaniu ludzi
- wentylatory kręciły się w odwrotnym kierunku, wyrzucały trujące
powietrze do tyłu, do sztolni, skąd wybiegało ono do atmosfery.
Powietrze wydostawało się do sztolni przez okrągłe otwory, które
znajdowały się z tyłu za wentylatorami.
Sztolnia to ogromna komora żelbetowa. Nie
posiadała sklepienia, od góry była otwarta. Na jej bocznej ścianie
umocowana była charakterystyczna dla wojskowych budowli niemieckich
metalowa drabinka. Oglądając urządzenia, wielokrotnie wychodziliśmy tą
drabinką z komory wentylatorów, przez drzwiczki gazoszczelne pod
wentylatorami, do sztolni, a następnie na śródtorze, podziwialiśmy
również prostotę GGT. Było to urządzenie oparte na bardzo prostej
zasadzie działania. I dlatego było tak skuteczne.
Czy Niemcy w KL Warschau używali cyklonu B?
Polskie instytucje, których celem statutowym jest
zachowanie pamięci narodowej, negują fakt używania przez Niemców gazu
trującego cyklon B w komorach gazowych KL Warschau. Pozwólmy zatem
przemówić dziennikarzom warszawskim, którzy wiosną 1945 roku
przeszukiwali tereny byłego lagru "Gęsiówka". Oto fragment artykułu z
warszawskiego "Dziennika Ludowego" z 7 czerwca 1945 roku:
"...Interesuje nas jeden z gmachów, na którym
istnieje napis 'ZUM POSTLUFTSCHUTZRAUM'. Schron przeciwlotniczy.
Wchodzimy w pusty, ciemny korytarz; miękko pod nogami - śmieci czy
szmaty - przyświecamy zapałką - dość dobrze zachowane części ubrań
ludzkich. Spodnia bielizna męska, rękawiczka, szal, biustonosz,
skarpetki dziecinne - widać tu rozbierano ofiary przed egzekucją.
Idziemy głębiej - czuć mdły, słodkawy zapach. Chrzęszczą pod stopami
niebieskawe kryształki. Dokoła wysokie, żółto-zielonawe puszki z blachy
- w celi takie same, nie otwarte jeszcze, z nalepkami treści: 'Otwierać
wolno tylko przyuczonemu personelowi. Do użytku w Generalnym
Gubernatorstwie' (...).
Jednemu z nas zrobiło się nagle słabo.
Wydostajemy się czym prędzej na powietrze. Cyklon ma słodkawo-mdły
zapach, jak zapach kwasu solnego przy lutowaniu. (...) Okazuje się, że
i tu, na 'Gęsiówce', truto ludzi cyklonem".
Gdzie dziś są te obiekty? Czemu nie pozostawiono
ich w takim stanie, jak urządzenia zagłady w Oświęcimiu? Czemu nie
urządzono w nich muzeum holokaustu Polaków?
Niestety! Już jesienią 1945 roku cały tren
byłego lagru KL Warschau zajęło NKWD/MBP. Władze sowieckie stworzyły tu
łagier NKWD/MBP, który trwał aż do 1954 roku. Jak pisaliśmy, nie wiemy
o nim prawie nic - oprócz tego, że tam więzieni byli młodzi żołnierze
AK, ziemianie, harcerze, członkowie stowarzyszeń katolickich - ci,
którzy nie akceptowali "władzy ludowej".
Dziś możemy także przypuszczać, dlaczego łagier
NKWD/MBP ulokowano dokładnie na miejscu dawnego lagru KL Warschau. Aby
za drutami łagru NKWD/MBP, rękami więźniów-Polaków, często przebranych
w poniemieckie mundury, usunąć ślady niemieckich urządzeń służących do
masowej zagłady ludzi. Oto ślad traktatu Ribbentrop-Mołotow, którego
cień kładzie się na lata PRL...
Ostatni materialny ślad KL Warschau
Istniejący do 1996 roku w tunelu pod dworcem
Warszawa Zachodnia GGT był ostatnim, w pełni czytelnym w swej
konstrukcji, urządzeniem KL Warschau. Nie istniała już komora gazowa w
tunelu, po której rozebraniu wrócił tam ruch kołowy. Przejeżdżający
tędy Polacy do dziś nie wiedzą, że jadą przez miejsce kaźni swoich
braci i sióstr, przez miejsce męczeńskiej śmierci i mogiłę swych
rodaków. Mimo wieloletnich naszych starań - od 1996 roku - nie udało
się nawet ustawić krzyża, nie mówiąc o jakiejkolwiek tablicy
pamiątkowej.
Cały ten ciąg zdarzeń - począwszy od wyburzenia
niemieckich urządzeń zagłady na "Gęsiówce" w latach 1945-1954, a
kończąc na wyburzeniu generatora gazów trujących w tunelu pod dworcem
Warszawa Zachodnia (1996 r.) - czyni zbrodnię niemiecką w
Konzentrationslager Warschau zbrodnią doskonałą. Nie ma 200 tys.
Polaków, którzy tam zstąpili w otchłań śmierci. I nie ma też żadnego
materialnego śladu ich ostatniej obecności i męczeńskiej śmierci.
Wchodząc do komory generatora, mieliśmy zawsze
poczucie, że jest to miejsce, którego znaczenia nie da się w ogóle
nazwać, miejsce święte. Czuliśmy, jakbyśmy tam stąpali po najświętszych
relikwiach męczenników naszego Narodu. Stawaliśmy w miejscu, w którym
wykonywano wyrok śmierci na naszych rodakach. Dlatego wielkim
pragnieniem serc wszystkich członków Komitetu Upamiętnienia Ofiar Obozu
Zagłady KL Warschau jest, aby przy tunelu stacji Warszawa Zachodnia
stanął ogromny, żelbetowy krzyż poświęcony pamięci męczenników KL
Warschau, wzywający do modlitwy o sprawiedliwy pokój między narodami.
Opracowanie: hotnews
Źródło/autorstwo: Jerzy Sawicki, Władysław A. Terlecki: Nasz Dziennik